1964 – Lamborghini 350 GT

Year 1960 was the time Enzo Ferrari makes his biggest mistake and loses the most important client in the history of his company. The car we discuss today is a direct result of his disagreement with Ferruccio Lamborghini – one that started the rivalry that lasts today – over 60 years after that event, and good 3 decades after both gentlemen eat the dirt – and we can safely assume that war will never end. Not unless one side goes out of business.

First quick hook hit the target in 1963 when Ferruccio established a fresh purpose-built factory in Sant’Agata, near Modena. The facility was fixed on making cars only and since Lamborghini had the money, he manned his team with the very best car industry personas of the time – some with Ferrari and Maserati experience… but Lamborghini had a different vision for his cars. Old Ferrari was in pursuit of speed, when Ferruccio – performance, yes – but not instead of comfort. Reliability and craftsmanship were of utmost importance to him. That’s why Bizzarrini designed a V12 of great power for him – and cut its guts off, limiting it to ‚mere’ not-really-but-almost 300 bhp. That way they had a motor that would run in any conditions, every time – all the time – and would be faster than any product that had ‚Ferrari’ in its name. It would accelerate from zero to sixty in 6 seconds without worry that you have to rebuild the engine after such fun time. It was actually an F1 design that on the drawing board had only 1.5-litre capacity – it was smaller than my kettle, but Bizzarrini was like: ‚MOAR POWAAAAR!!!’ He changed the caliber to 3.5-litre, gave it quad cam, gave it 6 HUGE Weber carburetors, and that config could generate 400 bhp if you wanted and that’s before VAT… but why would you want that? It already beat the Ferrari – full Knock-Out – easy, so… way to go, job done – nothing more to see here. Everything was better than Ferrari. Ferrari was weak in power, Ferrari was short in displacement. They put only 3 carburetors in their cars and they couldn’t into camshafts. Ferraris had only 4-speed transmissions and their reliability… gh-… get outta here! We have nothing to talk about. Come back when we have something to talk about.

Lamborghini went into production March 1964 and the car had 350GTV body redesigned for road use – aluminum panels over steel frame – classic Superleggera. Its heart – a V12 capable of enormous performance, with a crank made of one solid block of metal, detuned to 280 bhp for reliability. The 5-speed ZF transmission sent power to the Salisbury rear Limited Slip Differential – a Dallara/Bizzarrini design. Their imaginative work will shape the Lamborghini brand for years to come. 350 GT had all suspension independent, double wishbones all sides and disc brakes for every wheel. None of this shit was in offer at Ferrari’s and practically everything, save the gearbox, was made in Sant’Agata.

350 GT had great performance: it had the speed, the smooth power delivery, the agility. It was fast, and I mean it was FAST. It’s design though… less dramatic compared to the prototypes. Still aesthetic, but not overdone. The reason for changes was adapting the prototype for road use and giving more space in the cabin. The Lamborghinis had space for luggage – fuck you Ferrari! Ferrari was no match. You buy a Lamborghini – anything: tractor or a car – and you know you made a good purchase. His products were reliable – with performance – and Enzo had trouble connecting both.

All that made the first Lamborghini the most lightweight and the fastest front-engine car of that era. Depending on transmission and axle setup, it accelerated to 162mph (260 km/h), reaching first 60 miles-per in 6.0 – 6.4 seconds. In time it evolved into 400GT and 2+2s with steel body. More weight was compensated with additional power. The bigger engine was devised with the new model in mind, but it was available in 400 GT up till 1967, though only 23 were ever sold before Miura took the mantle of the Sith Lord. All 350 GTs were built with great care and the interiors were filled with top quality leather. Note: early examples of 350s were in 2+1 layout, with a center back seat. That was later dropped in favor of an additional bench for your shit – with straps as well, why not…

Even the Lamborghini test drivers say 350 GT was the best car ever to leave Sant’Agata factory. Their first attempt into car industry, get it? Ferruccio claimed his completely new brand, with the sole 350 model in offer alone, was a viable alternative to Aston Martin, Ferrari or Maserati… but in fact Lamborghini had a team of engineers that were the best of the best – and they made a car defeating Ferrari in technology and architecture. And cheaper at that. It accelerated, handled and stopped like any Ferrari – or better – and it was relaxing, fun to drive and comfortable. That was the second hook right into Enzo’s face – the foundation for the Lamborghini brand, that ensured them place on the top of the top – forever.

Krzysztof Wilk
All sources: favcars.com | wheelsage.org | wikipedia.org | supercarnostalgia.com | autozine.org | wikipedia.org | classicdriver.com | lamborghini.com | lambocars.com | supercars.net | rmsothebys.com | Top Gear: The Cool 500 – The Coolest Cars Ever Made | M Buckley – The Complete Illustrated Encyclopedia of Classic Cars | N Balwdin – The World Guide to Automobiles, the Makers and their Marques

1964 – Lamborghini 350 GT

W 1960 roku Enzo Ferrari popełnił jeden z największych błędów swego życia i stracił najważniejszego klienta w historii swojej marki. Omawiane dzisiaj auto jest bezpośrednim rezultatem jego sporu i rozpoczęło rywalizację, która trwa już grubo 60 lat – nawet gdy obaj panowie już od conajmniej 3 dekad leżą w grobie – i strzelam, że ten bój się nie zakończy nigdy, aż do momentu, gdy któraś ze stron nie upadnie i sobie głupiego ryja nie rozwali.

Pierwszy szybki sierpowy poszedł w 1963 roku – Ferruccio Lamborghini do tego celu wybudował nową fabrykę w Sant’Agata, koło Modeny, która miała zajmować się tylko i wyłącznie samochodami. Lamborghini miał pieniądz i najlepszych inżynierów, jacy wtedy po ziemi chodzili – niektórzy z doświadczeniem w warsztatach Enzo… ale jego wizja była odwrotna od tej, którą reprezentował stary Ferrari. Osiągi tak, jak najbardziej, ale nie kosztem komfortu – a do tego jakość wykonania. To było motto Lamborghini. Dlatego Bizzarrini wykonał dla niego przepotężne V12, któremu potem uciął jajca, żeby robiło stabilne nie-do-końca 300 koni, ale żeby odpalało w każdych warunkach, żeby wpierdalało wszystko co ma „Ferrari” w nazwie – w każdych warunkach – i nie wymagało remontu po pierwszym sprincie do setki – w 6 sekund BTW. Ten silnik był projektem do F1, ale miał ledwie 1.5-litra pojemności – mój czajnik ma więcej – więc Bizzarrini powiedział „CO JEST?! JEDZIEMY Z KURWĄ!” i zwiększył kaliber do 3.5-litra, dał mu 4 paski rozrządu, 6 olbrzymich gaźników Webera i takie coś mogło w conajmniej 400 koni mechanicznych i to bez VAT… tylko, że po co? Cel został osiągnięty: wszystkiego było więcej niż u Ferrari. Enzo niedomagał w mocy, ładował tam tylko 3 gaźniki, był krótszy w pojemności i nie potrafił w rozrząd. Na dodatek jego Ferrari miało tylko 4 biegi i się rozpierdalało – no z czym do ludzi?

Lamborghini trafiło do salonów w marcu 1964. Miało dopracowaną karoserię w porównaniu do prototypu 350GTV – aluminiowe panele nałożone na stalową ramę. Typowa Superleggera. Jego sercem 12-cylindrowa jednostka, zdolna do ogromnych wysiłków, z wałem korbowym wykonanym z jednego kawałka metalu – której moc obniżono do zaledwie 280 koni mechanicznych. Miała 5-stopniową przekładnię ZF podłączoną do tylnej osi za pomocą dyferencjału Salisbury ze szperą. To był design Dallary i Bizzarriniego, i ich rozwiązania będą kształtować tę markę na lata do przodu. Do tego zawieszenie było w pełni niezależne a wszystkie koła zatrzymywały tarczowe hamulce. Nic z tych rzeczy nie można było dostać w Ferrari a praktycznie wszystko, poza samą skrzynią, było robione w Sant’Agata.

350 GT było prze-szybkie, arcy-stabilne i nader elastyczne. Było chybkie, gibkie, rącze. Lekkie, zwinne, żwawe, zwrotne, porywające, nieociężałe i ogniste… ale dalej było MIAŁKIE. Podnoszone lampy zastąpiono bardziej konwencjonalnymi a zamiast klasycznych wyeksponowanych linii, Touring narysował zaokrąglone nadwozie – co prawda estetyczne – ale bez przesady, ani kontrowersji. To dlatego, żeby udostępnić większą przestrzeń pasażerom. Do tego w Lamborghini mogłeś przewieźć bagaż – kolejny fakolec w stronę Ferrari. W porównaniu do Ferrari, to nie było porównania. Na produktach Ferruccio – czy to ciągnikach, czy samochodach – można było polegać. Jego rywal miał z tym problem.

Pierwsze egzemplarze ze znaczkiem Lamborghini były najlżejszymi i najszybszymi pojazdami z silnikiem z przodu – z tamtych lat. W zależności od ustawień skrzyni i dyferencjału, rozpędzały się do 260 km/h a pierwsza setka strzelała w 6.0 – 6.4 sekundy. Potem auto wyewoluowało w 400GT oraz 2+2 ze stalową karoserią (choć maska dalej była z aluminium). Te warianty były cięższe, co kompensowano dodatkową mocą. Dodatkowy litraż powstał z myślą o nowym modelu, ale był dostępny w 400 GT aż do 1967 roku, chociaż sprzedały się ich tylko 23 sztuki przed nadejściem Miury. Wszystkie 350 GT wykonano z największą pieczołowitością, a do ich wnętrza użyto najlepszej jakości skóry. Co warto zauważyć – pierwsze 350 GT to auta w układzie 2+1, z centralnie umiejscowonym miejscem dla pasażera z tyłu. To rozwiązanie w późniejszych modelach porzucono na rzecz dodatkowego miejsca na niewielkie przedmioty.

Nawet kierowcy testowi Lamborghini mówią, że 350 GT było najlepszą maszyną jaka wyjechała z Sant’Agata. Pierwsze auto, rozumiecie? Sam Ferruccio twierdził, że jego kompletnie nowa marka, z jedynym w katalogu 350 GT – że była prawdziwą alternatywą dla Aston Martina, Ferrari czy Maserati… Ale prawda była taka, że Lamborghini miał zespół najlepszych inżynierów i stworzył pojazd technologicznie bijący Ferrari na łeb – i dużo od nich tańszy. Przyspieszał, skręcał i się zatrzymywał jak każde inne Ferrari albo lepiej – i do tego był komfortowy, przyjemny w prowadzeniu i naprawdę relaksujący. To był drugi sierp na mordę Enzo Ferrariego – fundament marki Lamborghini, który ustawił ją już na stałe w ekstraklasie.

Krzysztof Wilk
Na podstawie: favcars.com | wheelsage.org | wikipedia.org | supercarnostalgia.com | autozine.org | wikipedia.org | classicdriver.com | lamborghini.com | lambocars.com | supercars.net | rmsothebys.com | Top Gear: The Cool 500 – The Coolest Cars Ever Made | M Buckley – The Complete Illustrated Encyclopedia of Classic Cars | N Balwdin – The World Guide to Automobiles, the Makers and their Marques

1986 – Lamborghini LM002

Ferrucio Lamborghini kojarzony jest z pewną legendą. Znacie to – producent traktorów, który zapragnął pokazać samemu Enzo, że potrafi się bawić jego zabawkami. Jest w tym trochę prawdy, ale moim zdaniem – zapewne nie w złym celu, zapewne aby podkolorować mit założycielski jego marki – ale osoba Ferrucio jest tym samym do pewnego stopnia niedoceniana. Nie – nie był on randomowym traktorzystą, ani nawet pierwszym-lepszym producentem sprzętu rolniczego. A prawda – jak to często bywa – ma głębsze dno.

Lamborghini przyszedł na świat w 1916 roku i już od najmłodszych lat szkolił się w budowie maszyn – otrzymał również wykształcenie w tym kierunku… po czym powędrował do wojska. Podczas II Wojny Światowej służył jako szef mechaników w jednostce lotniczej, sprawując pieczę nad parkiem maszyn bojowych. Jego garnizon padł – zdobyty przez Anglików, a sam Lamborghini został jeńcem wojennym. Gdy po roku wyszedł z niewoli, Ferrucio wrócił do warsztatu.

Pierwsze traktory przyniosły dużo zysków. Powstawały z wojskowych maszyn, których był ogrom po II wojnie – przekształcanych w ciągniki na użytek rolniczy, a tych wiecznie brakowało. W tzw. międzyczasie, Ferrucio dawał upust swym sportowym fascynacjom. Miał w garażu stare Topolino. To w tamtym momencie mogło mieć z 10 lat na karku już. No, gruz, w skrócie mówiąc. Cztery cylindry, pół litra na krzyż: całe 12 koni mechanicznych – o ile jedziesz z górki. Miejska bieda wyeksploatowana do granic możliwości – no, żal było na to patrzeć. Ferrucio dał jej nowe życie w postaci sportowego roadstera. Pojemność wzrosła do 0,750-litra i auto wystartowało w Mille Miglia… gdzie, po przejechaniu 1100 km, Ferrucio wkleił się w pewną restauracyjkę na przedmieściach Turynu i tak zmagania zakończył. No, zdarza się – ale to był kolejny powód, aby lubić jego markę, bo pan Lamborghini był teraz znany z dwóch bardzo ważnych rzeczy.

Po pierwsze: doskonałego kontaktu z klientem i wspaniałego… nazwijmy to „serwisu pogwarancyjnego”. Udzielał świetnego wsparcia swoim maszynom i ludzie nie mieli problemu ani z jego podejściem, ani z traktorami, które nigdy mu wstydu nie przyniosły. A teraz również z tego, że bydło jego autorstwa potrafi robić niezły gnój na drodze. Mimo, że jego ulep tamtego Mille Miglia nie skończył, to znalazło się grono klientów chętnych na podobne konwersje – a firma składająca traktory, zaczęła budować je od podstaw na swoich częściach. W 3 lata z poziomu 10-ciu sztuk dziennie, faktoria przestawiła się na 20 nowych traktorów każdego dnia. A Lamborghini – jako biznesmen – potrafił w cyferki i doskonale wiedział, że może zwiększyć zyski po trzykroć… jeśli będzie kładł swoje nazwisko na częściach samochodów sportowych, zamiast tylko ciągników rolniczych.

Ja przepraszam za tę dygresję, ale ja lubię takie historie. Chciałem tym samym, uchylić tej konkretnej rąbka i wam, szczególnie że jest ciekawa, a większość ma nieco błędne wyobrażenie o niej. Czy Lamborghini chciał dopiec Ferrariemu? Tak, ale przede wszystkim chciał wykonać bezkompromisowe auto, którym sam mógłby podróżować. Czy posiadał Ferrari? Tak, i to niejedno. Miał 250 GT, GT SWB i 2+2 a pewnie i więcej. Miał też co najmniej 2 Maserati 3500 GT, Alfy Romeo i Lancie. No chłop miał Mercedesa 300SL i Jaguara E-Type. Żadne z powyższych nie zaspokoiło jego oczekiwań, a mógł co tydzień jeździć innym autem – tak był bogaty. Dlatego prztyczek w stronę Ferrari to jedno, ale biznes to drugie – i to właśnie było główną motywacją Ferrucio. Czy był zwykłym rolnikiem, jak twierdził pan Enzo? Nie. Tak, posiadał markę maszyn rolniczych, ale powiedzieć, że był tylko producentem traktorów, to grube nieporozumienie. Lamborghini w czasie wojny pracował na maszynach, które wznosiły się w powietrze, a po wojnie na takich, które pożerały zakręty na śniadanie. Jego Ferrari, podotykane rękoma Ferrucio, robiło taki młyn, że żadne Ferrari od Enzo nie nadawałoby się nawet na śniadanie dla Lamborghini. Dynastia jego aut sportowych, to jednak historia na inną okazję. Dziś przyjrzymy się jego romansie z wojskiem – bo to nie było ostatnie słowo. Do rzeczy? Do rzeczy…

Marka Lamborghini kojarzona jest głównie, do niedawna właściwie całkowicie – i w sumie całkiem słusznie, z autami supersportowymi. Nie trzeba być fanem motoryzacji, żeby znać takie modele jak Miura, Countach czy Diablo – ich kształt jest powszechnie rozpoznawalny… ale LM? Model bardzo przypominający AM General Hummvee i nie bez powodu. Oba projekty powstały w tym samym celu – na kontrakt dla amerykańskiego wojska. Pierwszy projekt miał swoje problemy, głównie nadwagę z tyłu auta, co generowało szereg nieporządanych w terenie zachowań. Dlatego Amerykanie ostatecznie zdecydowali się na Hummery. Włosi jednak postanowili swój projekt dopracować i wypuścić na rynek w wersji cywilnej.

Niedosilonego V8, z amerykańskim rodowodem notabene, się pozbyto – a w zamian pod maską ułożono V12 z Countacha. Nad osiągami czuwał były szef Maserati, Giulio Alfieri – i teraz Lamborghini miało rozkład mas 50:50 i 444 konie poweru z wysokoobrotowej jednostki. 48-zaworowy motor zapewniał przyspieszenie na poziomie 7.8 sekund (wg. danych podawanych przez producenta), ale są głosy, że i 6.5s da radę. W późniejszych wersjach to na pewno, bo z czasem do LM002 montować się będzie silniki z Diablo – 5.7-litra V12 o mocy 500 koni, a można było zamówić i V12 z motorówki o pojemności 7.2-litra i mocy ponad 612 koni mechanicznych. Co najmniej jeden taki jeździ dziś po drogach publicznych.

Wielu pewnie w tej chwili pomyśli „a fuj, jakiś tam SUV sprzed 40 lat, haftu!” Otóż właśnie nie. Lamborghini to pełnoprawne auto terenowe – zdolne do wspinaczek po 50-stopniowych nachyleniach, z olbrzymimi wzmacnianymi kevlarem oponami Pirelli, z blokadą mechanizmu różnicowego, z dwubiegowym reduktorem – a na wydmach pustyni: potrafi zbliżać się do 200 km/h. LM002 było generalnie autem z napędem na tył, z przednią osią dołączaną podczas pokonywania terenu. Skrzynia ZF miała specjalne przełożenia do tego celu, a zawieszenie było w pełni niezależne. Rama rurowa oraz panele nadwozia wykonano z aluminium i kompozytów, a pojazd i tak ważył prawie 3 tony… i wpierdalał spore grono aut sportowych na przyspieszenie od zera do setki.

Do tego zaskakiwał wnętrzem. Nie tylko luksusem, ale i wykonaniem. Co prawda auto było długie niemal jak Jaguar XJ220, ale w środku nie było przestronne wcale. Za to otoczone zewsząd skórą i drewnem. Na wyposażeniu była klimatyzacja, świetnej jakości radioodtwarzacz, dywaniki, elektryczne szyby. Lamborghini mieściło 4 pasażerów w kabinie – rozdzielonych największym tunelem w historii tuneli – a na pace usiąść mogły kolejne 4 osoby. Każda sztuka LM002 była robiona na zamówienie i nie ma dwóch takich samych.

A powstało ich 328 sztuk – w tym 40 dla wojsk Arabii Saudyjskiej. W 1988 roku wykonano 2 rajdowe egzemplarze LM002 Evoluzione do walki w Dakarze. Jeden biały i jeden pomarańczowy – choć nie odniosły sukcesów (jedne źródła mówią, że zajęły 10-te miejsce – ale inne, że nigdy nie ukończyły), to były wspaniałymi maszynami. Odchudzone – a pozbyto się dobrych 500 kilogramów – z powzmacnianym zawieszeniem, klatką bezpieczeństwa i szybami z plexi. Rama z drogowej wersji była na tyle mocna, że nie wymagała żadnych ingerencji. Do tego 600 koni mocy i sprzęt do nawigacji. Sandro Munari zasiadał za kierownicą takiego monstrum w Egipcie (gdzie nie wystartował) i Grecji jako pilot (mieli nawet 3-cie miejsce, ale finalnie nie ukończyli).

Takie auto – gdy nowe – kosztowało dużo więcej niż Countach. Dziś, zbyt trudne do utrzymania nawet wśród kolekcjonerów. Ponad 30 litrów na 100 km spalania przy dynamicznej jeździe tłumaczy fakt, że LM002 najłatwiej spotkać w krajach arabskich, gdzie właściciel może lać do auta swoje własne paliwo… ale nawet prywatne imperium petrochemiczne nie pomoże, kiedy do twojej ulubionej zabawki po prostu nie ma części. LM002 spełnia wszelkie kryteria jako dzieło motoryzacyjnej sztuki. Przeraźliwie drogie, niewiarygodnie rzadkie. Ręcznie wykonane i w luksusowym tonie. Z V12 pod maską i odwracając całe postrzeganie motoryzacji na lewą stronę. Nie jakaś popierdółka, tylko prawdziwe Lamborghini do offroadu.

Krzysztof Wilk
Na podstawie: favcars.com | wheelsage.org | wikipedia.org | ultimatecarpage.com | autozine.org | lamborghini.com | motortrend.com | motorbiscuit.com | lambocars.com | carthrottle.com | blackbird-autojournal.com | dyler.com | supercars.net | caranddriver.com | Top Gear: The Cool 500 – The Coolest Cars Ever Made | The Kingfisher Motorsports Encyclopedia | M Buckley – The Complete Illustrated Encyclopedia of Classic Cars | N Balwdin – The World Guide to Automobiles, the Makers and their Marques

1963 – Lamborghini 350 GTV

Numbers built: 1
Configuration: 60º V12 24V DOHC
Location: Front, longitudinal
Displacement: 3.464 l (211.4)
Aspiration: N/A (6 Weber 36 IDL carburettors)
Power: 360 bhp
Gearbox: ZF 5-speed manual
Drive: RWD
Weight: 1050 kg
Top Speed: 280 km/h (170 mph)
0-100: 6.8s

Jedne źródła odrzucają plotki na bok i mówią, że to auto powstało, bo Lamboghini nie był głupi i umiał połączyć kropki. Był bogaty – dorobił się na budowaniu traktorów dla wojska i miał hajsów jak lodu. Był biznesmenem i stać go było na Ferrari. Na 3 Ferrari. Był biznesmenem i wiedział co oznaczają cyferki na rachunku za takie auto. Rozumiał, że można na tym zarobić i postanowił wypełnić pewną niszę. Inne historie mówią, że był to człowiek z marzeniem. Kupił te 250GT i naprawdę lubił to auto, ale było „ale”. Wyposażenia wnętrza prawie tam nie ma a sprzęgło zdycha i się wypierdala – to była dyskwalifikacja, więc Ferruccio powiedział panu Enzo, że chyba go pojebało. Enzo mu odparł, że niech spierdala krowy pasać. Taczką jeździć jak się nie podoba a nie do Ferrari wsiadać! To wtedy Lamborghini mu „Doooobra! To chuj ci w dupę, staaary!” – i tak postanowił zrobić swoje auto. Podkolorowałem, ale mogło to tak wyglądać… a może obie wersje są prawdziwe.

Szefem projektu był Gianpaolo Dallara – główny inżynier Lamborghini. Auto nosi miano GTV od 3.5 litrowego silnika w aucie typu Grand Tourer – Veloce, to z włoskiego “szybki”. Nadwozie narysował Franco Scaglione – człowiek Bertone znany z modelu Alfa Romeo Giulietta Sprint z 1954. Podobno… podobno Lamborghini dał tę robotę właśnie jemu, bo gdy Scaglione przyjechał pod jego dom, to pokazał się w tak zajebistym lśniącym Mercu a jego sekretarka, która wysiadła z nim z auta a była taką dupą, że wszystkim kindybały powypadały z gaci – i powiedziała mu, że będzie miał auto za tydzień. Więc dostali ten projekt. Długa maska auta zakończona jest chromowanym elementem. Cała kabina jest przeszklona a światła otwierają się obrotowo. Z tyłu widać 6 rur wydechowych. Auto w zamyśle ma mieścić 2 osoby. Eleganckie wnętrze wykończone jest w skórze i drewnie orzechowym. Większość podzespołów powstało w obcych rękach – Lamborghini budował fabrykę, ale nie dałaby rady zrobić wszystkiego „na już”. Auto więc składane było jeszcze w zakładzie produkującym traktory.

Nadwozie narodziło się w Turynie, w warsztatach Sargiotto. Do ramy rurowej przyspawano całe panele nadwozia. Na zawieszenie składały się kolumny McPhersona i drążki stabilizujące. Lamborghini nie brał nawet pod uwagę korzystania z silników innych producentów. Motor miał być nowy, specjalnie do tego modelu. 350 GTV napędza nowoczesna wtedy jednostka V12 ręki Giotto Bizzarriniego – ex Ferrari. Ten silnik z powodzeniem gościł w autach z bykiem na masce przez 15 lat i jeździł jeszcze w Murcielago. To jednostka w wyczynowej specyfikacji i pochodzi z projektu, jaki Bizzarrini obmyślał do F1 (choć tam miał mieć 1.5 litra). Blok i głowice były z amelinum. Ma suchą miskę olejową wysoki stopień kompresji i zero elektroniki. Wykazywał wtedy koło 345 koni mocy a chodzi plotka, że wydał i więcej, bo Bizzarrini miał płacone od większej cyferki, więc kręcono go do upadłego. Bardzo się grzał i przykręcono trochę moc, żeby nie przesadzać. Ale to nie był jedyny problem. Gdy z Turynu przyszło nadwozie, to w hali Lamborgini złożono wszystko do kupy i po włożeniu silnika do środka maska się nie domykała. Na Motor Show w Turynie pokazano auto bez silnika a do środka wpakowano jakieś cegły, żeby nikt nie ogarnął co tu się odpierdala. W tym okresie GTV nie było kompletne a już na pewno nie na chodzie. Nie miało też zacisków hamulców, pedałów ani wycieraczek.

Na targach Ferruccio powiedział, że planuje wersje GT jak i wyścigowe modelu 350, ale do takich nie doszło i o Lamborghinim poszła plotka, że nie ma jajec do motorsportu. Po prawdzie, nie pasowało mu parę elementów nadwozia jak i konfiguracja V12. Bardziej ją uproszczono zmieniając suchą miskę na mokrą i mniej wyczynowe gaźniki. Dlatego też Bizzarrini odszedł z ekipy, bo on chciał napierdalać a Ferrucio marzył się spokojny dupowóz GT zamiast wyczynowego mordercy. Bizzarrini chciał kręcić silnik do 11k obrotów po 400 koni ale nie taki był plan. Gdy odszedł, to Dallara i Stanzani mieli zepsuć auto na tyle, żeby nadawało się do nowej drogowej konfiguracji. Ferrucio chciał przejechać tym conajmniej 70 tysięcy kilometrów bez żadnych prac nad silnikiem – również dlatego skręcono moc, żeby silnik nie był nadmiernie obciążony.

Auto aż do 1980 roku stało zamknięte w garażu. Wtedy je odnowiono i dokonano niezbędnych modyfikacji. Silnik na zewnątrz wyglądał tragicznie, ale po rozkręceniu błyszczał się jak z fabryki. Wydech trzeba było zrobić od podstaw, bo prototyp właściwie go nie miał wcale, a pedały domontować, bo w oryginale również nigdy ich nie było. Cztery lata roboty, aby to wogóle jeździło. Zmieniono też oryginalny jasno-niebieski kolor na nowy – zielony, a ciemną skórę zamieniono na jasną. To znaczy… oryginalny, nieoryginalny – najpierw ponoć auto było zielone, ale nie spodobało się pomysłodawcy, więc przemalowano na niebiesko. Ponoć. Kilka dni po debiucie modelu Diablo, pokazano jeźdżący GTV samemu Ferruccio i ten musiał docenić wkład pracy nad tym kawałkiem historii motoryzacji. Auto nosiło na sobie podpis swego twórcy – żaden inny egzemlarz Lamborghini takiego nie miał. Ten podpis z 1963 roku przepadł bezpowrotnie i Ferruccio po 20 latach użyczył nowego, aby znalazł swoje miejsce na odświeżonym GTV.

Wogóle w 1990 auto przeszło testy dla gazety i kierowca był pod wrażeniem, że 35-letnie auto jeżdżone właściwie po raz pierwszy – może się tak prowadzić. Trzeba go było kręcić do 4k, żeby wogóle ruszyć, a zmiana biegów przy 2 tysiącach oznaczałaby szybką śmierć dla silnika. To była wysokoobrotowa wyczynowa jednostka z gaźnikami pionowo i szybko dekompresującym sprzęgłem. Jeździe zawsze towarzyszyła kupa hałasu i wibracji w kabinie. Wkrótce po renowacji samochód sprzedano do kolekcji w Japonii. Tam było w posiadaniu ichniego Klubu Lamborghini aż w końcu wróciło do Europy, ale pokazuje się tylko sporadycznie. W 2013 agencja ubezpieczjąca samochody z kolekcji oceniła wartość tego pojazdu na 3 do 5 miliona zielonych. Dziś pewnie jest ze 2 razy tyle.

ZDJĘCIA: ultimatecarpage.com | wheelsage.org
ARTYKUŁ: wikipedia.org | lambocars.com
WERSJA POLSKA: Krzysztof Wilk

2020 – Lamborghini Essenza SCV12

Configuration: V12 48V DOHC
Location: Mid, longitudinal
Aspiration: N/A (direct fuel injection)
Power: 830 bhp
Gearbox: 6-speed sequential
Drive: RWD

Lamborghini Squadra Corse przedstawia nowe hiper auto – SCV12 – wersja limitowana, przeznaczona wyłącznie na tor. Tego lata ukończono proces rozwoju pojazdu i auto ma być już gotowe do boju. SCV jest uzbrojone w najmocniejszy w historii silnik ze znaczkiem byka i dzięki doładowaniu z aero wyciąga 830 koni mocy.

SCV12 pełnymi garściami czerpie ze sportowego doświadczenia Lamborghini Squadra Corse i zostało zaprojektowane dla jak największej efektywności aerodynamiki i większego docisku niż auta startujące w GT3. Na przedniej masce umieszczono podwójne wloty i spojlery kierujące powietrze do kolejnego wlotu na dachu. Podczas jazdy powietrze z elementów aerodynamicznych pod ogromnym ciśnieniem wpada do dolotu i zwiększa moc silnika. Z przodu umieszczono splitter, po bokach spojlery na progach i tylne skrzydło z włókna węglowego – wszystko to dosadnie przypomina o wyłącznie torowym przeznaczeniu tego auta.

Squadra Corse jest odpowiedzialne za masę podzespołów – w tym podwozie specjalnie dla tego modelu. Wykonane w pełni z włókna węglowego, zapewnia wspaniałe właściwości jezdne i stosunek mocy do masy. Moc przerzucana jest na tylną oś dzięki 6-biegowej sekwencyjnej skrzyni biegów. Stanowi ona strukturalną część podwozia. Jest lekka i poprawia rozkład masy w aucie a tylne zawieszenie na popychaczach leży bezpośrednio na przekładni. Na felgi z magnezu założono specjalne slicki od Pirelli.

SCV12 będzie w całości składane w fabryce Squadra Corse w Sant’Agata Bolognese, jako auto w limitowanej wersji. Klient po zakupie takiego auta zostanie członkiem ekskluzywnego klubu ludzi zaangażowanych w jeden z najbardziej zaawansowanych formatów wyścigowych, odbywających się na najbardziej prestiżowych torach świata. Będzie mógł korzystać ze wsparcia inżynierów Squadra Corse pod mentorskim okiem Emanuele Pirro – konsultanta Lamborghini Squadra Corse Special Project oraz 5-krotnego zwycięzce 24-godzinnego wyścigu Le Mans.

ZDJĘCIA: ultimatecarpage.com
ARTYKUŁ: ultimatecarpage.com
WERSJA POLSKA: Krzysztof Wilk