1935 – Monaco-Trossi T34

Jednym z najbardziej niezwykłych aut wyścigowych jest Monaco-Trossi. To… coś powstało w 1935 roku z inicjatywy i wedle pomyślunku Augusto Camillo Pietro Monaco. Miał chłop fantazję – trzeba mu przyznać. To nie był pierwszy jego pokurwiony projekt. Zdążył już do tej pory tchnąć życie w inne herezje, no ale nic nie mogło się równać z jego nowym pomysłem.

Ten pojazd jest ciekawy z dwóch powodów. Tym, który się rzuca w oczy jest 16-cylindrowy silnik w układzie gwiazdowym na przedzie. Jest to Double Star o pojemności 4 litrów. Dwusuw chłodzony powietrzem i gotów rozwijać 250 koni mechanicznych. Drugim interesującym punktem tego auta jest napęd przeprowadzony na przód. Nie żartuję – dokładnie tak się stało. Jest to unikat, jeśli chodzi o auta do Grand Prix. To było śmiałe podejście pod wieloma względami.

Pierwsze, co człowiekowi przychodzi do głowy – “dlaczego na przód? Przecież to jest upośledzenie w kontekście wyścigów – i to na własne życzenie”. No, tak – a o co chodzi? Monaco-Trossi ma pewne zalety. Jako, że silnik jest chłodzony powietrzem, to umieszczenie go jako wysunięty z przodu – sprzyja temu jak najbardziej. Po drugie silnik z przodu przyciska do asfaltu oś napędową, co powinno skutkować dodatkową trakcją. Są też jednak minusy… 16 cylindrów przed przednią osią skutkuje rozkładem mas 75-25, co oznacza dramatyczną podsterowność, a olbrzymi motor daje za duży docisk, przez co koła właśnie gubią trakcję zamiast jej dostarczać.

Jak w ogóle do tego doszło… Augusto Monaco był wbrew pozorom wprawnym inżynierem. Budował pojazdy, które nadawały się do Grand Prix i miał ambicję zbudowania auta, które mogłoby startować w klasie dla 750 kilogramów. Ze wsparciem Ayminiego, który oprócz ścigania się również był inżynierem, oraz ze strony FIATa, którego faktorii mógł używać do opracowania, jak i testów swojej maszyny – zbudował wtedy silnik: dwusuw w układzie gwiazdowym. Chora rzecz – ja wiem. Co chwila były z nim problemy i FIAT w końcu wycofał wsparcie, którego Monaco tak bardzo potrzebował.

Zwrócił się więc w stronę Alfy Romeo – a dokładniej ich kierowcy, Hrabiego Carlo Felice Trossi. Obiecał on udzielić wsparcia zarówno finansowego, jak i wspomóc przy samej budowie. Pojazd nabierał kształtu w garażu zamku Gaglianco, w północnej Italii. A propos kształtu – karoserią zajął się znajomy Trossiego, Hrabia Revelli. Zaprojektował opływową sylwetkę dla auta, które owiane było tajemnicą i krążyło na jego temat wiele plotek, a pierwszy raz światu pokazane zostało w lipcu 1935 roku. To były testy i sesja kwalifikacyjna do Grand Prix Włoch na torze Monza.

Auto miało chłodzone powietrzem 16 cylindrów w gwieździe – zamontowane na samym nosie auta. Cylindry były zaaranżowane w dwa „rzędy” – dwie „gwiazdy” po osiem – jedna za drugą. Każdy cylinder miał swoją parę. Dzięki temu rozwiązaniu mogły mieć wspólne komory spalania i świece dla każdej pary cylindrów. Wszystkie okalały wał napędowy i – jako, że dwusuw – nie było w nim zaworów. Porty dolotowe znajdowały się przy tylnych cylindrach a porty wydechowe – przy przednich. Wał korbowy składał się z trzech części, a samą skrzynię korbową wykonano z duraluminium.

Za silnikiem znajdowały się dwa kompresory Zoller M160, z gaźnikiem Zenith każdy. Z przodu znajdowała się również para kolektorów wydechowych – poczwórnych – z których odchodziły rury wydechowe, łączące się w dwie rury o imponującej średnicy przechodzące pod autem. Taki układ był w stanie generować 250 koni mechanicznych.

Przenoszonych na koła za pomocą 4-biegowej przekładni. Zawieszenie było niezależne: podwójne wahacze przy każdym z kół. Do tego sprężyny piórowe poprzecznie i amortyzatory regulowane z kabiny auta. Podwozie było inspirowane lotnictwem. Była to rama przestrzenna ze stali manganowo molibdenowej. Z rurek o średnicy 4 cm, a z tyłu i na przedzie nawet większych. Sama karoseria była z lekkich stopów, i za pomocą wkrętów przymocowana do platformy. Auto zmieściło się w 710 kilogramach, i z racji na duże hydrauliczne hamulce przy każdym z kół – było całkiem zaawansowane jak na swoje czasy.

Oczwiście nie mogło to jeździć. Obaj Trossi z Ayminim potrafili osiągać prędkości na poziomie 240 km/h, a ich auto widniało na liście startowej do Grand Prix, ale silnik – mimo, że odsłonięty na przedzie – grzał się jak sam chuj i wykrzaczał świece. To z mniej istotnych problemów. Gorzej, że 75% masy auta znajdowało się na przedzie, i bez przebudowy od podstaw nie dałoby się poprawić właściwości jezdnych, które były niereformowalne. Auto było szybkie na prostej, ale nie potrafiło ani hamować, ani skręcać – dwa manewry, które są całkiem przydatne do zawodów. Stwierdzono, że jazda czymś takim była zbyt niebezpieczna i nigdy jej nie kontynuowano.

Od tamtego czasu model zamknięto w szopie, a Trossi odnosi sukcesy za kierownicą Alfy Romeo, Mercedesa, czy Maserati. Nawet po wojnie jest najszybszy podczas Grand Prix Włoch, jak również GP Szwajcarii. Ma jednak guza mózgu i 1949 roku umiera, a wdowa po hrabim oddaje jedyny egzemplarz Monaco-Trossi do Muzeum Motoryzacji w Turynie, gdzie podziwiać je można do dziś.

Krzysztof Wilk
Na podstawie: thegoodnaturedfink.wordpress.com | oldmachinepress.com | unracedf1.com | museoauto.com | thegoodnaturedfink.wordpress.com | 360carmuseum.com | sportscars.tv | greasengasoline.wordpress.com | wheelsage.org

1921 – Bentley 3-Litre

Ettore Bugatti himself dubbed this model ‚the fastest lorry of the world’. A 2-tonne monstrosity, crafted by the Bentley brothers, 5 times triumphs the Le Mans endurance racing. 5 TIMES! It was battle proven – gave evidence of its value in spite of its towering dimensions.

The name is Walter Owen Bentley. He was already experienced at the time – worked on some French engines. Potent racers. He claimed a few trophies with those motors himself. But what really excited him was endurance racing. His experience helped him devise a vehicle other than any other. It was big. It was heavy. Nothing like any sportscar in whole Europe – but it was indestructible. Let’s visualize it: Bugatti of the time was an 8-cylinder powertrain. A 2-litre. Often supercharged, ROOTS-type most likely. Bentley was its opposite. Powered by a naturally aspirated motor with reduced cylinder count, but significantly enlarged. Twice the displacement of the Bugatti! Yes – later examples grew to 4.5 and even 8-litres, because ‚why not?’ It was so dumb simple, that it could not fail. The architecture so trivial, that it left nothing that could possibly go wrong. The engine displaced enough to secure great power, without putting unwanted stress, which resulted in reliability never seen before. In fact, they gave 5 year guarantee for those motors. Figure that out – 5 years guarantee – in the early ’20s! Fucking crazy!

That is why – supposedly – Ettore compared the Bentley to the lorry, but… truth be told – he was mostly butthurt. Bentleys stole the Le Mans victories from Bugattis, and they were direct rivals on the Circuit de la Sarthe. English motors based their design on the pre-war Daimler-Mercedes. It was simple tech, but at the same time – their most important inspiration. Aluminum pistons, dry sump lubrication, twin-choke carburetors, overhead cam with 4v per cyl. Serious shit. One of the first penta heads – very similar to HEMI design. Both have spark in the center and the valves at an angle. The mixture ignites and it has the shortest way possible to travel, so it burns more efficiently, while giving more power from a smaller displacement. Simple HEMI though is limited to 2 valves per cylinder. Penta can have them 4 no problem – and that’s the most popular design in the 4v/cyl today.

What is more – Bentley had a long stroke, so that it could generate gigantic amounts of torque – from the very bottom and without much stress. The engine block was crafted of a single piece of metal. It saved the problems with seals and gaskets, and 70 bhp power output allowed speeds of 80 mph. The motor was placed in a steel frame, and sent power via a 4-speed manual with no synchromesh. Did I mention Bentley drew inspiration from Mercedes race technology? Yeah… about that… The English stole that engine. That’s essentially what happened, ok? Mercedes celebrated win after win before the First World War – and after the war, as they lost, the English took their shit as they always do. I’m not gonna point fingers (it was W.O. Bentley in person), but they sent the German motors to Rolls-Royce and reverse engineered their whole design.

It had a solid axle suspension with semi-elliptic leaf spring and friction damper. Early examples had brakes on the rear only, but the later models made full stopping power from drums at each wheel. The cars were created in the way that Bentley gave the mechanical part, and that was send to the people who did the bodies. It was normal at the day. And you could buy 3 types of the 3-Litre: the Red Label Speed with high compression ratio, Blue Label, and the Green Label that had a highly tuned engine and a short wheel-base. The difference between race cars and road-going versions: almost none. And Bentleys competed at Indy 500 or TT Isle of Man – where they claimed good 2nd, 4th and 5th positions. A single 3-Litre also raced the inauguration of the legendary 24-hour Le Mans. They were 4th – a great success at the first edition of that race. The Bentley claimed the fastest lap that time and it wasn’t even their best. The next year they came back victorious.

It was the vehicle that started English domination at the pinnacle of motorsport. The private road-going examples were winning sports events all over the world. The first victory at Le Mans came in 1924, with the next one in 1927 – with other 3-Litre derivatives winning 3 more times. The Bentley was a top player in that game – dominated endurance racing. The Grand Prix racing was different. It was oriented around light weight and small dimensions – the two things that Bentley lacked. That is why the 4.5-litre variants could only end on the 2nd at the French GP – and that as their best result. The 3-litre monster was the Bentley’s vision of the pure-blood race car. ‚Fast, reliable and towering’. And one that would leave the beautiful sports legacy to the entire Britain.

Krzysztof Wilk
All sources: autozine.org | ultimatecarpage.com | carandclassic.com | classic-trader.com | classicdriver.com | classicmotorhub.com | vintagebentley.com | wikipedia.org | bentleymotors.com | bonhams.com | handh.co.uk |

Bernd Rosemeyer (1909-1938)

28 stycznia to moment, w którym – w 1938 roku – Bernd Rosemeyer, jeden z najlepszych kierowców w historii historii, dokonuje żywota podczas próby bicia rekordu prędkości. Jego Auto Union koziołkuje przy prędkości 430 km/h, zmieniając człowieka siedzącego za kierownicą maszyny, w kawał pasztetowej wyplutej na 100 metrów od wraku pojazdu.

Kariera Rosemeyera nie trwa nawet 1000 dni, a w ciągu jej trwania jest on w stanie wygrać wielkie Grand Prix 9-krotnie. Niemiec zaczyna jeździć wyczynowo w 1935 roku, i już w drugim starcie zdobywa drugie miejsce na podium, a w następnym roku wygrywa w ogóle całe mistrzostwa Europy – i w nagrodę zostaje mianowany SS-manem honoris causa. On sam tego nie chciał, ale to w progu jego domu pojawił się Himmler i powiedział, że od teraz ma chcieć. Jego żona, Elly Beinhorn, była pilotką i to bynajmniej nie do telewizora. Robiła długie dystanse, latała solo z Europy do Australii. Dość karkołomny sport dla kobiety w tamtych czasach – a ja pozwolę sobie powiedzieć, że na tamte czasy, to był ogólnie karkołomny sport. To tak, jakby dziś Robert Lewandowski z Igą Świątek – sami wiecie… a więc… odważna kobieta za sterami samolotu i najbardziej utalentowany kierowca jaki kiedykolwiek jeździł po tym łez padole – no wartość propagandowa była oczywista, więc parę szybko pod swoje skrzydła wzięli naziści, a samych zainteresowanych nikt o zdanie nie pytał. Każdy miał to raczej w dupie.

Niemcy to w ogóle sprytne gady. Już w latach ’30-tych potrafili dostrzec propagandową siłę bicia rekordów prędkości i HITRER mocno inwestował w tę branżę. Pies pogrzebany leżał w tym, że w ciągu 3 lat osiągane prędkości podskoczyły o 115 oczek w górę, a to oznaczało, że w takich warunkach to łatwym sposobem i kierowca mógł być pogrzebany – bo to już nie maszyna była decydująca… limitem od tej pory było niedoskonałe ludzkie ciało. No powiedzmy, że droga ma 8 metrów szerokości… przy prędkościach osiąganych wtedy przez niemieckie auta wystarczyło obrócić kierownicą o 1 stopień, aby w 1.5 sekundy wylądować poza trasą… nie każdy był w stanie pokonać cały dystans w taki sposób. Taka jazda wymagała umiejętności – to raz – ale i stałego skupienia. A przecież wyścigi trwały od 5 do 10 godzin (w zależności od okresu) jazdy w morderczych warunkach. Sam Rosemeyer – podczas jednego z wielkich Grand Prix – stracił przytomność od przeciążeń, i musiał być wyciągany z auta za wszarz.

Auto Union był powszechnie uważany za niezwykle wymagającą i ciężką w prowadzeniu konstrukcję… Rosemeyer nie prowadził nic innego. Cała jego kariera odbyła się za kierownicą Auto Uniona – i był on za jego sterami wirtuozem. Możliwe, że właśnie dlatego – ścigał się już motocyklami i odnosił sukcesy, a do niemieckiego bolidu z silnikiem centralnie, wsiadł “ze świeżą głową”. Nie zdążył wyrobić sobie czucia i nawyków z pojazdów w bardziej konwencjonalnym układzie. Gdy Rosemeyer wsiadał do tego auta – to właśnie ono było dla niego naturalne. Historia jego życia i kariery sportowej jest tak surrealistyczna, że wydaje się, że “nieee… to musi być jakiś fejk”. Otóż właśnie tak było, nie zmyślam. W wieku 16 lat zdobył prawo jazdy i szybko je stracił, bo odpierdalał jakieś cyrki na motorze. Już za dzieciaka wygrywał wyścigi na motocyklach, urządzane amatorsko ze znajomymi. Miażdżył tam każdego, no miał chłop talent niezaprzeczalnie. A na początku lat ’30-tych Zundapp potrzebował ludzi do teamu, bo jeden z ich motórzystów złapał COVID. Bernd Rosemeyer oczywiście został wyselekcjonowany – i oczywiście wygrał już w pierwszym wyścigu… i dziesięć następnych, jeszcze tego samego roku, również.

Rok później Rosemeyer odnosił sukcesy z motocyklem marki BMW, a w 1933 przeszedł do NSU, by końcu trafić do DKW – i siłą rzeczy: do Auto Uniona. Auto Union powstał właśnie z połączenia marek DKW, Audi, Horsch i Wanderer – i pierwszym grubym projektem było opracowanie auta do rywalizacji z Mercedesem. Sam Ferdinand Porsche maczał w tym palce. Stworzył im pierwszy pojazd z silnikiem centralnie – właściwie “centralnie-z-tyłu”, bo motor był mocno cofnięty. Auto Union cierpiał tragicznie od złego rozkładu mas, który w aucie z silnikiem z tyłu, z napędem na tył – był niereformowalny. Koła potrafiły mielić przy 160km/h, a pojazdem trudno było manewrować, bo gro ciężaru spoczywało daleko za kierowcą… I do takiego auta potrzeba było pilotów. Rosemeyer ponoć spóźnił się na blowjob interview – przyszedł w ogóle w marynarce, bez żadnego sprzętu – bez niczego… ale jak wsiadł do pojazdu, to pierdolnął Nordschleife w 11,5 minuty! Jak team menago zobaczył, co on odkurwia za kierownicą, to jego słaba psychika natychmiast wysłała maila do kreta, że spotkanie jest w gaciach. No wchodził w zakręty na pełnej, obracało go tuż przy barierkach tak, że ludzie musieli się po krzakach chować… Podsumował go w dwóch słowach: bezczelny i najlepszy. Dostał miejsce w teamie jako młody talent. Dostał to miejsce mimo, że byli kierowcy, którzy robili podobne – a nawet lepsze czasy – a także młodzi kierowcy z dużymi plecami. Sam Goebbels wstawił się za jednym z nich – prosił, żeby jeszcze raz wzięto go pod uwagę… bezskutecznie. Rekomendację dostał Rosemeyer. Był po prostu najlepszy.

I tak Bernd Rosemeyer w 1935 roku debiutuje za kierownicą Auto Uniona. Podczas Grand Prix Niemiec – wyścigu Internacionales Avus Rennen. Drugi najważniejszy wtedy wyścig w Europie. Miał czwarty czas w kwalifikacjach, więc startował z przodu. Mimo to – opóźnił start i został wyprzedzony przez Faglioliego w Mercedesie. Szybko go złapał i panowie wymieniali się pozycjami, aż Niemiec złapał gumę przy dużej prędkości. Zdołał jednak opanować auto i zatrzymać się do zera – wyścig dla niego się skończył po 3 okrążeniach, ale za to pełnych wrażeń, i jak najbardziej pouczających. Eifelrennen. Wyścig na Nurburgringu Rosemeyer rozpoczynał z pozycji w środku stawki, lecz tym razem to inni kierowcy – trapieni przez problemy – z łatwością oddawali mu pola. A jechał tak dobrze, że na 3 okrążenia przed końcem, wyprzedził samego Caracciolę. Jakiś no-name w jakimś śmiesznym Auto Unionie – nowotworze bez żadnej historii, a już tym bardziej sportowej – prowadzi niemiecką legendę motorsportu do mety! Ostatnie okrążenia, Auto Union pali na tylko 14 cylindrów – 2 fajerki odmawiają posłuszeństwa, ale Caracciola nie jest w stanie skutecznie zaatakować młodego Rosemeyera. Dopiero gdy młodzian popełnia błąd – za wcześnie zmienia przełożenie – daje tym samym Caraccioli przewagę w momencie obrotowym i ten, w morderczym pojedynku na przyspieszenie, odbiera prowadzenie przekraczajac linię mety 1.9 sekundy przed rywalem.

Porażka? Czy na pewno? Bernd nie był zadowolony z drugiego miejsca, ale jego występ zapewnił mu stałą pozycję w zespole. A naród – był świadkiem narodzin nowego bohatera. W takzwanym międzyczasie, Auto Union zwiększał pojemność swoich silników do 5.6-litra. Nowy układ napędowy stwarzał wiele problemów z zapłonem i podawaniem powietrza. Rosemayer musiał przez to porzucić swoje auto podczas GP Francji… ale przechwycił to po Achille Varzim i dojechał nim do końca wyścigu. Na piątej pozycji! Zmagania podczas Grand Prix Niemiec i jazda po torze Nurburgring, w jakiś niewytłumaczalny sposób, odcinały mu dopływ krwi do mózgu. No formę miał świetną, a jego Auto Union pokonywał zakręty w stylu tak magicznym, że skandynawscy bardowie do dziś piszą o tym pieśni pochwalne – no ale co chłop robił z oponami, to żadna ustawa nie przewiduje. Widzowie oczywiście szczali po gaciach, jak to mieli w zwyczaju, widząc taki spektakl – ale Rosemayer na 6 okrążeniu musiał zjechać na wymianę opon, bo całkiem je pocharatał w piach. Gdy wznowił wyścig – bez problemu zrównał się z konkurencją. Auto niestety znowu zawiodło i finalnie musiał się zadowolić czwartą pozycją. Najszybszy był Nuvolari.

W Coppa Acerbo nie startowały Mercedesy, więc Varzi z Rosemeyerem byli faworytami do pierwszego miejsca w wyścigu. O pozycjach na starcie decydowało ciąganie druta i Rosemeyer musiał zaczynać z końca stawki. Szybko wywalczył drugą pozycję, ale – w pojedynku bezpośrednio z Nuvolarim – stracił przyczepność, wypadł z trasy i przebił oba tylne koła. Później, gdy wrócił do gry, zdarzyło się to ponownie. Ludzie mówią, że nie można wypadać z trasy podczas wyścigu. Można – tylko trzeba przelecieć nad rowem, z dużą prędkością wpaść do dziury pod mostem, i skończyć ponownie na trasie. Na tym polega odpowiedzialność. Auto wyglądało po tym jak przemielone razem z tym mostem, ale czy kierowca dojechał? Dojechał! Na drugiej pozycji – zaraz za Varzim. Źródła się pod tym względem nie zgadzają – wyniki pomiarów od różnych osób były sprzeczne – ale ponoć ta przestrzeń, przez którą Rosemeyer przeleciał, miała być od 2 do 5 cm szersza od jego auta – a byli tacy co twierdzili, że 6 cm węższa. Dr. Ferdinand Porsche sam poszedł własnoręcznie odmierzać tę dziurę, bo ludziom kurwa nie wierzył. No jakby doktora wzywać, żeby ci w dziurę linijkę do dziury wkładał – no cyrk jak sam chuj.

Caracciola zdominował GP Szwajcarii na torze Bremgarten. Rosemeyer, po zmaganiach w deszczu, dojechał na trzeciej pozycji. Trzeci był również podczas Grand Prix Italii, kiedy musiał porzucić maszynę na rzecz takiej ze sprawną przekładnią – i autem należącym do Pietsch’a pokonał metę wyścigu. W Hiszpanii kamień mało mu łba nie urwał – a napewno uszkodził szybę w aucie, co kosztowało kilka pozycji i zakończyło się piątym miejscem. Ostatnim zmaganiem w tamtym sezonie było Grand Prix Czech i wtedy już Rosemeyer był jak bullterrier tommyleejones w ściganym. To było pierwsze Grand Prix na jego koncie, ale nie to było ważne dla niego w tej chwili… bo właśnie wtedy kierowca zostaje przedstawiony bohaterce narodu – Elly Beinhorn, z domu Beinhorn – wielkiej pilotce (bynajmniej nie czapce). Na rynku świń – locha z czołówki bundesligi. Do tego całkiem spoko dupa z twarzy. Ona szczerze, w tamtym jeszcze momencie, kibicowała Stuck’owi, ale finalnie wszyscy wiemy jak się ta historia skończy…

Wracając do kariery sportowej… był czas, gdy Bernda hospitalizowano. Z problemami wątrobowymi i żółtaczką, trafił do szpitala na dobrych 6 tygodni, przez co minęło go sporo przygotowań przedsezonowych i Monza. Potem 4 nieudane wyścigi – nie z jego winy. Dostał nowy pojazd: Auto Union typu C, i raz to mu się auto zapaliło… a nawet dwukrotnie. Raz się musiał użerać z przewodami od przepustnicy, inną razą z poluzowanym zbiornikiem paliwa. Potrafił, mimo perypetii, zajmować i piąte pozycje – ale to go oczywiście nie satysfakcjonowało. Prawdziwa klasę miał dopiero pokazać. Eifelrennen był wyścigiem, który naprawdę zdefiniował jego postać. Warunki to była tragedia, a mgła: tragedia. Widoczność – czasami nie więcej jak 20 metry. Do tego taki deszcz, że klękajcie narody. Rosemeyer tak nakurwiał, że zbudował ogromną przewagę nad wszystkimi najlepszymi kierowcami tamtych czasów. Od Nuvolariego był szybszy o 30 sekund na okrążeniu! Od tamtej pory Rosemeyer był znany jako Nebelmeister – mistrz jazdy we mgle.

W Budapeszcie Nuvolari mógł się odegrać. To była kręta trasa, bogata w nawroty – dla jego Alfy Romeo doskonała. Przez 35 okrążeń Rosemeyer stawiał opór. Ręce ociekały mu krwią od kręcenia kierownicą… ale musiał oddać pola. Auto Union był zbyt duży. Nie dało się zrobić nic. Po wyścigu mechanicy musieli sami odinstalować kierowcę, bo Rosemeyer nie był w stanie się podnieść. Jego ręce nie nadawały się do użytku. Ale później wziął ślub z Elly, wkrótce potem zmiażdżył GP Niemiec – dojeżdżając 4 minuty przed drugim Auto Unionem… a Coppa Ciano w sumie odpuścił już po 6 okrążeniach. Nie mógł się skupić na jeździe, bo jego ślubna – gdzieś w dalekim świecie – siedziała za sterami swego Messerschmitta. Gdzie konkretnie – ciężko powiedzieć, bo jednego dnia pokonała 3 kontynenty. No mógł się chłop stresować. Miał żonie sukcesu pogratulować, ale ponoć prosił ją tym samym, aby nigdy więcej go nie opuszczała. Gdy Elly była blisko na trybunach – dodawało mu skrzydeł. Wygrał w taki sposób Coppa Acerbo, zdominował GP Szwajcarii, zmiażdżył Großer Bergpreis von Deutschland oraz Feldbergrennen. Zniszczył wszystkich w Grand Prix Włoch. Został zarówno Mistrzem Europy, jak i Niemieckim Mistrzem Hillclimbu – a to, przypomnę, drugi rok jego kariery sportowej.

Apropos Grand Prix Szwajcarii. Starł się tam ostro z Rudolfem Caracciolą – na torze, jak i poza wyścigiem. Kierowca Mercedesa blokował Auto Uniona – mimo, że Rosemeyer był szybszy… Po wyścigu o mało nie doszło do rękoczynów w windzie. No, porobił sobie wrogów – ale i przyjaciół. Dublował już Nuvolariego, kiedy stracił hamulce. Zmarnował sporo czasu próbując uniknąć kontaktu – mocno zaryzykował i mogło go to kosztować zwycięstwo, ale zyskał szacunek i przyjaźń Tazio. Podczas wspinaczek potrafił się nawet specjalnie podkładać, żeby na jego tle wyniki kolegów z drużyny nie wyglądały tak tragicznie – i to tuż przed negocjowaniem nowych kontraktów. Więc… no nie był chujem.

Jadąc do Afryki – bądź, jak w przypadku Rosemeyera: lecąc… Para zrobiła sobie miesiąc miodowy, i na kontynent czarnych ludzi poleciała własnym Messerschmittem Taifun. Elly jako pierwszy pilot, a Bernd drugi – oraz mechanik. Całkiem ogarnięty BTW. Dygresja. To właśnie lecąc do Afryki, Auto Unionom dojebano na starcie tak tragiczny handicap, że właściwie nie było o czym gadać… ale dzięki doskonałej jeździe, Rosemeyer kończył na 5-tej i 2-giej pozycji. Gdy wracał do Europy, stracił matkę oraz brata. Nie mógł się jednak skupić na tych tragediach, bo czekały go testy przed zawodami oraz kończył własne uprawnienia do pilotażu samolotów. Jeśli chodzi o świat samochodów – tor AVUS został przebudowany i dodano bardzo stromy odcinek. Rosemeyer, w nowym aucie o opływowej linii nadwozia, został podbity za wysoko, przez co stracił panowanie i zaczął wyjeżdżać z trasy prawą stroną. Zdołał jednak wyratować, przez co nie przeleciał ponad wysoką ścianą toru. Gdy doszło do zawodów: zawiodło wszystko. Auto paliło tylko na 13 garów, a jego gogle ujebane były w smarze i oleju – do tego stopnia, że nie mógł widzieć gdzie jedzie… No, po wyścigu Elly myła chłopa w benzynie, żeby cokolwiek z tego syfu zeszło, bo zaraz mieli robić zdjęcia i trzeba było wyglądać. Powiedzieć, że warunki nie sprzyjały, to jak nic nie powiedzieć… a i tak, w pierwszym biegu, zajął drugie miejsce za Caracciolą. Oddał zwycięstwo o 0.7 sekundy. Jeśli chodzi o czas okrążenia – pobił rekord wszechczasów – a prędkości osiągał takie (275 km/h normalnie podczas zawodów), że w Ameryce zajmie im 35 lat zanim dojdą do tego poziomu.

W finałowym biegu silnik nie wytrzymał tempa i całkiem zalał się olejem, przez co Caracciola nie miał rywala. Ale potem – jak najbardziej. Eifelrennen to trzecie z kolei zwycięstwo Rosemeyera na Nurburgringu, i kolejny triumf nad Caracciolą – jak i nad Mercedesem. Himmler ogłosił go za to Obersturmführerem SS, a tym samym autem chwilę potem pobito rekord świata oraz 6 innych – klasowych. Rosemeyer za kierownicą. Następnie udał się niszczyć niewiernych za oceanem. Amerykanie to byli pojeby – robili tory z drewna w takim układzie, że nie dało się w porę zauważyć łuku – na tyle aby w czas zareagować. To słowa samego Rosemeyera. Chłop miał z tym duży problem. I w takich miejscach odbywał się Puchar Vanderbilta. Wyzwanie rzucił mu angielski kierowca w nowego typu Mercedesie… ale nie dał rady. Walczył do końca, ale właśnie w późnej fazie został zmuszony dotankować – no i chuj, no i cześć. Rosemeyer znów triumfuje, choć przyznał, że nie walczył z nikim tak zaciekle. Za takie coś, to już można było do niego mówić “panie kapitanie”. Awansowano go na Hauptsturmführera w trybie “now”! Rozkaz Himmlera.

Powracając do Europy w glorii i chwale, Rosemeyer był w tamtym momencie w szczytowej formie. Swoje własne rekordy z Nurburgringu rozpierdalał w drobny mak, będąc o – uwaga – 11 sekund szybszy. Niestety, śruba mocująca koło w jego aucie rozsypała się w piach, a najlepszy kumpel – von Delius, doznał takich obrażeń w wypadku, że dzień potem zmarł. Bernd nie wygrał tego wyścigu, mimo że skończył na podium. W Monaco nigdy nie dane mu było triumfować – tym razem również. Wypadł z trasy uszkadzając krytyczne podzespoły w swoim aucie – wziął więc pojazd Stucka, aby ukończyć event na czwartej pozycji. Coppa Acerbo wygrał mimo utraty koła. Uderzył w kamień, który po prostu urwał prawe koło z tyłu auta, ale wiecie… w przypadku Rosemeyera – nic to nie zmienia. Facet był pierwszy na mecie tego wyścigu. W Szwajcarii popełnia błąd i wypada z trasy we wczesnej fazie rywalizacji, przez co jego auto zostaje zdyskwalifikowane – właściwie za pomoc uzyskaną poza torem. Ale później bierze to należące do Nuvolariego, i bije wszelkie rekordy podczas pościgu na czołówką stawki. Dystans okazuje się jednak tak przeogromny, że nie udaje się trafić na podium. Mercedes był w stanie zagrozić tylko w wypadku, gdy dochodziło do wypadku – albo gdy chłopa męczyła choroba. Wtedy Rosemeyer dojeżdżał jako drugi, bądź trzeci – ale ostatni wyścig: Donington, to kolejne zwycięstwo. Z nadejściem końca sezonu, można było się skupić na ustanawianiu rekordów. W ciągu tygodnia pobił ich 19 – w tym 3 rekordy świata.

Co się stało w styczniu ‘38… Spędzając czas z rodziną – z nowonarodzonym synem – Bernd Rosemeyer dostał informację, że Mercedes planuje podejście do jego rekordów. Gdy poprosił o zgodę aby ich bronić, Auto Union dał mu pojazd w nowej konfiguracji. To była rewolucja w świecie motoryzacji. Linia nadwozia skonstruowana w taki sposób, aby przekierowywała powietrze wysysając je spod auta – w efekcie przyklejając je do drogi. Rudolf Caracciola w Mercedesie pobił rekord trzymany właśnie przez Rosemeyera. Ustanowiony 3 miesiące wcześniej, za kierownicą Auto Uniona Typu C, wynik – niniejszym – poszedł do kosza. Auto Union był gotów odpowiedzieć od razu. Maszyna przeszła gruntowną rekonstrukcję: m.in. w oparciu o doświadczenia z – jednych z pierwszych – testów w tunelu aerodynamicznym. Rosemeyer nie miał zamiaru lecieć w chuja i od razu ustawił auto w tryb morderca. Próba odbyła się jeszcze tego samego dnia.

Generalnie rekord mierzy się pomiarem czasu a nie prędkości. Trasa składa się z rozbiegu, który się nie liczył (wtedy było to 5.5 km), trasy właściwej oraz powrotu – i właśnie od tego czasu potrzebnego DO POWROTU obliczało się średnią prędkość, której to wartość uznawało się jako rekord prędkości. Podczas pierwszej próby Rosemeyera silnik nie rozgrzał się do odpowiedniej temperatury, i ten zakończył bieg z wynikiem prawie 430 km/h. Kierowca stwierdził, że spróbuje ponownie. Przymknięto trochę wloty powietrza i klapy, i pomimo wzmożonego wiatru – wystartowano z drugim podejściem. Niecałe 2 minuty później auto Rosemeyera pokonuje linię mety przy prędkości 432 km/h, ale w wyniku gwałtownego podmuchu wiatru, kierowca traci kontrolę nad pojazdem, auto ucieka w lewo i zahacza o trawę – po czym, błyskawicznie koziołkując, wypada z trasy i rozpada się na kawałki tak, że nie ma co zbierać. Sam Rosemeyer znaleziony w lesie sto metrów od miejsca zdarzenia – jeszcze z bijącym sercem – oddaje ducha kilka chwil potem. Nawiasem mówiąc – ten przejazd Caraccioli do dziś pozostaje najszybszym przejazdem po drodze publicznej – bo to wszystko się na autobahnie działo. Na autostradzie koło Frankfurtu. Żona Rosemeyera, Elly Beinhorn umiera w 2007 roku, w wieku 100 lat, przeżywszy ich 62 w samotności po mężu (choć nie do końca, bo wyszła za mąż ponownie – a to suka! – żart).

Krzysztof Wilk
Na podstawie: goldenera.fi | 8w.forix.com| audi-mediacenter.com | wikipedia.org | klemcoll.wordpress.com | drive-my.com | zajezdime.cz | classicandsportscar.com | heimat-textil.com | bridgemanimages.com | hagerty.com | goodwood.com | motorsportretro.com | britannica.com | snaplap.net | autocar.co.uk | raybishophistory.co.uk | atlasobscura.com | sciencephoto.com | magnoliabox.com | alchetron.com | justacarguy.blogspot.com | porschecarshistory.com | bridgemanimages.com | historics.co.uk | audiclubna.org | espn.co.uk | racingcarlegends.com