Sydney Herbert Allard was a car dealer in London. He was selling cars in Ford dealership and thanks to that he gained access to their V8 motors. Those engines helped him create a motorsport machine. The car decimated British competition before the war and it had no equal in the ’30s. It raced Le Mans and Mille Miglia. The model Special was good on the track, but Allard himself offered road vehicles only after the Second World War. I was based on Ford platform – Model 40 with its drivetrain and power delivery, but hidden underneath Bugatti Type 51 bodies. It was light and fast – made of aluminum. Very formidable if we’re talking about any hillclimb or handling, power-to-weight oriented type of racing. All of his models were made with this philosophy in mind. The post-war Special variants could also have a Lincoln V12 under the hood, though such examples were rarely seen. They had shitloads of torque, which gave them many victories. It was a good car, alright – though having overheating problems when pushed too far… That was because of the poor manifold design – but the car itself was good.
Allard focused on fixing military vehicles during the war, but when the conflict was over he could finally refresh his catalogue and start working on road examples. He managed to construct a few new projects equipped with Ford powertrains mated to a 3-speed of the same manufacture. It was suspended on a front split axle with a live axle at back – transverse leaf springs both. K1 and J1 models were pretty simple – if not crude – in their design. But they were damn fast. With a 3.9-litre V8 – for sure. M1s and L Type 4-seaters introduced later were more sophisticated. On top of that, P1 sedan was made – such a car (with a 4.4-litre power BTW.) won a Monte Carlo Rally AND was third at Le Mans. With only 3rd gear of their 3-speed gearbox actually working.
It was a good car, alright. Best of them was J2 – a model in production from 1949. This machine was a four wheel motorcycle in the essence. It had a modern V8 straight from Cadillac, which left in the dust even XK120s. Even the Jag turned out to be too slow for this shit – that’s how capable it was on the road. J2s accelerated from 0 to 60 in less then 6 seconds, and could reach 100 mph. It was a huge step forward from a J1. Did it mean the beginning of the Golden Era of Allard?
It exactly meant the beginning of the end for that company. But… but why? – you ask. Well, Jaguar was released in thousands. It had its market, on which they played a major role. Allard kept making small series of his road cars and could not possibly compete without mass production technology. No matter the performance, regardless of their build quality. That was when Jaguar offered their cars below their real value, and could flood the British roads with their vehicles if need be. Yes, sad… Anyway.
One more word about the J2 – last sentence. I promise. Well, the front suspension was closely related to its predecessor’s, but the leaves were replaced with coil springs. With DeDion, and upgrades in terms of the drum brakes design in the back – the unsprung weight was reduced. The whole V8 was pushed deep back under the hood, so the center of gravity would move closer to the middle. The sidevalve Ford V8 came as a standard, but there were also Cadillac-powered examples with a pushrod V8 motor. All in all – you could not compete against Allards of those times. There was no match. Even the best could not offer a good competition. 5.4-litre J2 with a Cadillac was best of its class at Le Mans. It landed a podium overall! Then Allard introduced updates to his J2s in the early ’50s – and those racers dominated the whole American scene. Cadillac V8 J2X and those with 331 Chrysler HEMI Firepower under the hood – you wouldn’t believe what madness it caused on the track. You wouldn’t believe. 313 starts – they won 40 times and at least on 62 occasions managed other podiums. They were raced professionally by such as Caroll Shelby (you know from the Mustangs, GT40s and Shelby Cobra I plan to soon introduce to you BTW.) or Zora Arkus-Duntov (him you recognize as a father of the Corvette).
Maybe now you have a better understanding why Shelby Cobra looked the way it looked. It was a small, lightweight roadster with a big strong V8 under. This machine deserves more attention than it gets. It was an important step in the history of motor car. Allard was the role model – inspiration for the best. Corvette was copying its philosophy, Cobra was born in exact Allard racer spirit. Vastness of the British sports cars followed similar design. It was simple, it was solid, it brought power to the table. The recipe for total domination of everyone and everything – everywhere. Even the models of more advanced technology. None could compete. Sadly, it posed threat to Jaguar’s business, and with 1958 Allard ended. They struggled with sales for almost 5 years, but they were – in the end – defeated.
I DON’T FUCKING THINK SO! After half a century of nothingness – since 2006 up until today, you can buy a brand new car from the factory, manufactured true to the original blueprints of the golden era sportscar. Even though it is a fun fact rather than a promise of mass production. We cannot really say any of the Allards – from any era – was ‚mass produced’. That would be untrue. To think about it… nothing really changed since the ’50s.
Krzysztof Wilk All sources: M Buckley – The Complete Illustrated Encyclopedia of Classic Cars | ultimatecarpage.com | classiccarweekly.net | conceptcarz.com | supercars.net | silodrome.com | allardregister.org | wheelsage.org
Sydney Herbert Allard był handlarzem z Londynu – opychał Fordy w ich salonie – i miał dostęp do solidnych fordowskich widlastych ósemek. Już przed wojną opracował – z użyciem tego motoru – auto do wyścigów. W drugiej połowie lat ’30-tych, niszczył rywali podczas brytyjskich zawodów, uczestniczył w Le Mans, brał udział w Mille Miglia. Model Special potrafił w autosport, ale Allard postanowił o jego seryjnej produkcji dopiero po wojnie. Auto bazowało na platformie Forda Modelu 40, z jego przeniesieniem napędu, ale obleczonym w karoserie Bugatti Type 51. Było z lekkiego aluminium, przez co miało przewagę we wszelkiego rodzaju hillclimbach. Allard wszystkie swoje modele robił w tej filozofii. Po wojnie powstawały warianty Speciali również z V12 Lincolna, choć w niewielu egzemplarzach. Taki motor dawał od kurwy momentu obrotowego, przez co tego typu auta zaczęły odnosić serie zwycięstw. To było dobre auto – choć potrafiło się mocno grzać przy odcinie… To przez nienajlepszy design kolektorów – ale auto było dobre.
Podczas wojny Allard zajmował się naprawą uszkodzonych ciężarówek na potrzeby wojska – ale gdy konflikt dobiegł końca, można było odświeżyć ofertę, aby rozpocząć sprzedaż aut. W 1946, przy użyciu fordowskich układów napędowych w połączeniu z ich 3-biegowymi przekładniami, powstały nowe konstrukcje. Przód zawieszenia to oś dzielona, z tylnym mostem napędowym – oba na poprzecznych piórach. Modele K1 i J1 były bardzo proste, żeby nie powiedzieć “prymitywne” w swej architekturze – ale za to szybkie. A już z 3.9-litra V8 pod maską, to na pewno. Do oferty wprowadzono bardziej ogarnięte wersje M1 i L Type z 4 fotelami. Do tego P1 w sedanie. Było w czym wybierać. Takie P1 nota bene, z 4.4 już litra pod maską, wygrało takie Monte Carlo na przykład – a chłop zajął również3-cie miejsce w 24-godzinnym wyścigu Le Mans – z niesprawnym 1 oraz 2 przełożeniem ich 3-biegowej skrzyni!
To było dobre auto, ale najlepsze ze wszystkich były modele J2, produkowane od 1949 roku. No to takie coś, to był właściwie czterokołowy motocykl. Miał nowoczesne widlaste serce Cadillaka, dzięki czemu nawet XK120 zostawał w tyle. Nawet Jaguar był po prostu za wolny – taki to chlew robiło na drodze. J2 przyspieszał do setki w mniej niż 6 sekund i potrafił osiągać 160 km/h. To był olbrzymi krok naprzód w porównaniu do J1. Czy oznaczało to dominację Allarda?
Otóż, oznaczało to koniec dla tej marki… Ale, ale dlaczego? Jaguar był klepany w tysiącach sztuk. Miał określoną niszę, w której grał pierwsze skrzypce. Allard wykonywał malutkie serie swych pojazdów i nie mógł nijak konkurować bez technologii masowej produkcji – niezależnie od osiągów, czy jakości wykonania ich aut. A Jaguar, przecież oferował modele po mocno zaniżonej cenie w stosunku do jakości, jaką oferowały – i jeśli zaszłaby taka potrzeba, mogliby zalać rynek swoim produktem. Smutne… Anyway.
Jeszcze słowo o modelu J2… Obiecuję – tylko jedno zdanie: Przednie zawieszenie było zbliżone do poprzenika, ale pióra zastąpiono sprężynami śrubowymi. Tył potraktowano DeDionem i zmieniono architekturę hamulców bębnowych, zmniejszając tym samym masę nieresorowaną auta. Całe V8 mocno cofnięto w ramie, dla przeniesienia środka ciężkości do tyłu. Dolnozaworowe V8 od Forda było standardem, ale robiono i wersje z Cadillakiem pod maską, w postaci V8 na popychaczach. Generalnie – na Allarda nie było mocnych. Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą. To był schemat nie do podejścia i nawet najlepsi wymiękali. J2 z Cadillakiem o pojemności 5.4-litra wygrało w swojej kategorii w wyścigu Le Mans – i trafiło na podium w klasyfikacji ogólnej! Z początkiem lat ’50-tych przedstawiono pakiet modyfikacji do J2, które zdominowały całą amerykańską scenę wyścigową. J2X były zasilane V8 Cadillaka i silnikami 331 Chrysler HEMI Firepower. No wyobraźcie sobie co to musiało robić za gnój. W 313 udokumentowanych startach, pojazdy te wygrywały 40 razy, przy co najmniej 62 okazjach zajmując inne podia. Dość powiedzieć, że Allardami ścigały się profesjonalnie takie osobistości jak Carroll Shelby (którego znacie z Mustangów, Fordów GT40 i Shelby Cobry – której temat, swoją drogą, niedługo poruszę), oraz Zora Arkus-Duntov (jego to z kolei znacie jako ojca-założyciela projektu Chevroleta Corvette).
Teraz może lepiej rozumiecie dlaczego Shelby Cobra wyglądała tak, jak wyglądała. Mały lekki roadster z dużym amerykańskim V8 pod maską. To auto zasługuje na większą uwagę za swój wkład w historię motoryzacji. Allard stanowił wzór, do którego zawsze dążyła Corvetta, Cobra – jak i spore grono aut sportowych produkcji angielskiej. Prostej konstrukcji, solidne i mocarne auto – rozwalało na torze pojazdy o dużo bardziej zaawansowanych rozwiązaniach. Niestety kariera tego modelu nie mogła trwać długo. Allard zaatakował segment Jaguara i w 1958 roku musiał się zawinąć. Ponad 5 lat walczyli, bo już w 1953 sprzedaż spadła, się swój ryj rozbiła, i już nie wstała.
A GÓWNO TAM – WSTAŁA! Po pół wieku, od 2006 roku do dziś, można kupić J2X w zgodzie z oryginalnymi projektami z czasów świetności. Choć to raczej taka oto ciekawostka, aniżeli pełnoseryjna produkcja… Chociaż mowa o produkcji seryjnej w przypadku tej marki, to jakieś nieporozumienie – niezależnie czy teraz, czy nawet za czasów ich świetności. W sumie nic się nie zmieniło.
Krzysztof Wilk Na podstawie: M Buckley – The Complete Illustrated Encyclopedia of Classic Cars | ultimatecarpage.com | classiccarweekly.net | conceptcarz.com | supercars.net | silodrome.com | allardregister.org | wheelsage.org
Gdy człowiek młody i głupi, to chce auta, które wygląda agresywnie i jest lekkie. Liczy się tylko V8 i ile ma mocy – a sterowność? Siła hamowania? Ależ absolutnie – a komu to potrzebne?! Któż nie marzył o klasycznym muscle carze z poczwórnym gaźnikiem do Big Blocka. O 4-biegowej skrzyni, która była za słaba, żeby ogarnąć ten ogrom mocy. To potrafi budzić emocje i dziś – niczym ciastka wedle przepisu babki – przywodzą na myśl smak dzieciństwa. Są jednak ludzie, którzy nie rezygnują z młodzieńczych marzeń – a american muscle to dla nich styl życia. Można spotkać stare Corvetty, czy Mustangi – a za kierownicą ludzi w podobnym wieku. Ale niewielu z nas wie, że Mustang miał rodzeństwo, które nie było tak bezkompromisowe.
Zacznijmy może od tego CZYM jest „american muscle”. Auta, które określamy tym mianem nie były tak nazywane aż do późnych lat ’70-tych – a więc w czasie, gdy zdążyły już opuścić salony na rzecz nowych modeli, często bardziej ekonomicznych. Do tego czasu na te auta z przerostem mocy mówiono po prostu „supercar”. Gdy słowo musclecar w końcu powstało – nie odnosiło się ono do konkretnych parametrów. Definicji jest wiele, nie ma jednej sztywnej, czasem występują między nimi pewne cechy wspólne… Ja używam tej ze strony musclecarclub.com, która prezentuje sprawę dosyć klarownie i dla łatwieszego zobrazowania tego, czym jest musclecar a czym on nie jest, przytoczę parę przykładów – niemal słowo w słowo z tej strony.
A więc: muscle car to średnich rozmiarów amerykańskie auto w swej najbardziej usportowionej wersji i dużym V8 pod maską – do tego czteroosobowe i za rozsądną cenę. To tak w skrócie i najprościej. Podstawa – musi spełniać 4 cechy: rozmiar, cena, silnik i konfiguracja. Auto musi być dostępne i mieścić 4 osoby na pokładzie. Widlaste serce to także konieczność. Stąd możemy wkraczać na coraz to bardziej szerokie wody… Teraz Muscle cary podzielić bowiem możemy na 3 kategorie. Fullsize Muscle Car będzie w tym wypadku klasycznym textbookowym przykładem tego, o czym mówiliśmy powyżej. Pełnych rozmiarów auto w swej najsilniejszej wersji. Z tej grupy musclecarów w 1964 wyodrębni się kolejna: Intermediate Muscle Car – i jest to właściwie to samo, tylko w mniejszym opakowaniu. Dlatego też często Inter nazywany jest F/Sem i wielu zalicza je jako jedno. Na dokładkę dochodzi Pony Car. Tak samo jak wcześniej – jest to wyłącznie najsilniejsza wersja w katalogu, z tym że auto może być znacznie bardziej kompaktowe niż definicja przewiduje. Tak więc – Muscle Cary dzielimy na dwa segmenty: F/S i Pony… to znaczy na trzy: F/S, Inter i Pony. Proste i klarowne 3 kategorie. Fullsize, intermediate, pony car i compact. 4. Cztery kategorie muscle carów. Jest pierwsza i najbardziej oczywista – Full Size. Potem Intermediate Muscle Car, dalej Pony Car, Compact Muscle Car i Special Muscle Ca-… Kurwa, jeszcze raz.
Może najlepiej z przykładami. Zróbmy sobie quiz – pewnie parę osób się zaskoczy: czy AMC AMX jest Muscle Carem? TAK. Według naszej rozpiski możemy umieścić ten model w grupce Pony, bo mimo iż jest tylko dwumiejscowy, to bazuje na modelu Javelin. A więc AMC Javelin to również musi być Muscle? Otóż nie, bo choć blisko mu do Pony, to tylko wersje AMX z big blockiem się kwalifikują. To samo tyczy się Buicka Skylark, którego technicznie nie będziemy mogli nazwać Muscle, ale wersje GS to już jak najbardziej. Czy Camaro to jest muscle? Nie! Camaro SS lub Z28 tak, ale nie zwykłe najtańsze wersje. Proste? Proste! Ford Mustang – to nie jest muscle. Mustang Boss, Mach 1, czy GT – już tak i TYLKO ONE. Catalina 2+2 tak, ale tylko z siedmiolitrowymi silnikami. Plymouth Superbird i Dodge Daytona złapią się do grupy Speciali a Oldsmobile Cutlass do Interów ale tylko jeśli jest w wersji 442. Charger? Tylko R/T. Wersja musi być najsilniejsza a auto bazowe ma być tanie – dlatego taki np. Chrysler 300 również nie spełnia rygorów. Jest zbyt luksusowym modelem i cenowo odpada – tak samo jak Buick Riviera – za duża i zbyt droga, by się zaliczać do szacownego grona. I na koniec – wielu się nie zgodzi – Chevrolet Corvette… Nie uważamy go za Muscle. Jest dwuosobowym autem z panelami z włókna – tematu ceny już nawet nie poruszę. Corvette to auto sportowe – ale nie muscle, którego ideą jest być w zasięgu każdego.
Przepraszam za przydługi wstęp, ale musiałem. Parę spraw wymagało wyjaśnienia i nawet w swoich tekstach będę wiele aut określał mianem Muscle Carów mimo, iż nimi w sensie stricte nie są. Często będę używał uproszczeń i skrótów myślowych a w samej serii o „Historii American Muscle” (którą zacząłem od przybliżania modelu Corvette – nie muscle) również będę przedstawiał auta, które się nie kwalifikują – choćby z racji tego, że są istotne dla rynku, historii motoryzacji, lub po prostu są kultowe. Chciałem zarazem wyjaśnić sprawę tego za co będziemy uważać Muscle sensu stricte i sam fakt, że ktoś nie spełnia założeń określonych w naszej definicji nie jest w żadnym wypadku ujmą na honorze. Cieszę się, że mamy to za sobą i możemy tym samym przejść do clue dzisiejszego programu: do Forda. A Ford… Ford w 1964 przedstawił nowy model – Forda Mustanga – i co słupki sprzedaży zaczęły odpierdalać, to ludzie nie widzieli od czasów Forda T. A sekcja Mercury przyglądała się z daleka, niczym zaniedbywana przyrodnia siostra. Mustang brylował na salonach a Mercury musiało czekać na swoją kolej. Nikt nie chciał rywalizacji. Mustang, to było bydle a Thunderbird bardziej dupowóz. I można było dać Mustangowi nowe panele z włókna, czy inne kombinacje, ale Mercury dostało zielone światło na własne znaczki. Apropos znaczków – ciekawa historia jest taka, że wyszły już pierwsze sztuki modelu i Anglicy dojebali się do znaczka na przedzie: za bardzo przypominał logo pewnej wyspiarskiej marki aut sportowych. Tak Mercury musiało dodawać napis Cougar pod wizerunkiem kota – ale ten pierwszy model: Cougar 01 dalej jest na chodzie, odrestaurowany do pięknego stanu i, jako że nie można było znaleźć oryginalnego obrazka na lampę – wszystkie były z napisem Cougar – wzięto normalne, ucięto napis i wycentrowano, więc dalej można poznać po tym ten jeden, historyczny, pierwszy egzemplarz.
1966 Ford Styling Studio Gene Bordinat neg 148106-001
Bezpośrednio od Mustanga pochodziło parę części, jak przednia szyba i kilka elementów konstrukcji. I tak – one były ze sobą wymienne, ale reszta choć bazowała na Fordzie, to jednak się nieco różniła. Cougar miał większy rozstaw osi i dłuższe sprężyny z tyłu. Zawieszenie – bardziej miękkie, a wnętrze lepiej wygłuszone. Auto można było nabyć w wersji z miętkim dachem, lub hardtopem i przez pierwsze 2 lata nie można było kupić nic innego. Mustang miał dach z blachy walcowanej, był prosty i płaski. Mercury wyglądał bardziej elegancko, niczym wyrzeźbiony. Lampy się chowały w dzielonym grillu a tylne światła miały postać sekwencyjnych listew. Wnętrze wzorowano na Jaguarach i znajdowało się tam m.in. radio, klimatyzacja, odchylana kierownica oraz w opcji przednia kanapa, bądź konsola na środku.
Dopakowana wersja XR-7 zadebiutowała w połowie 1967 roku. XR-7 była i szybsza, i bardziej bajerancka. Miała skórę i drewno w środku – również na kierownicy. Sportowe zegary i przełączniki jak w E-Typie. Za dopłatą można było dostać 390 V8 z podkręconym zawieszeniem – tuleje, amortyzatory, sprężyny i większy pałąk bezpieczeństwa. Miałeś wtedy też inne felgi i lepsze hamulce z przodu. Takie auto odnosiło sukcesy w serii Trans-Am i seryjne Cougary dostały, całkiem niedrogo, kosmetyczny pakiet Dan Gurney z chomowymi detalami pod maską, na silniku, turbinie czy przy nadkolach. XR-7G za dopłatą mógł mieć również szyberdach. Do nowych Cougarów w 1968 roku oferowano szportpakiet GT-E. Głównie różniły się malowaniem, miały elementy z anodowanego aluminium i tam pozmieniany grill. No i silnik – 428 Ram-Air V8 – miał cechować się mocą rzędu 330 koni mechanicznych, aby nie trzeba było wycinać nerki, żeby ubezpieczyć takie auto – ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że bliżej temu do 400 koni. Do tego Super Competition Handling Package, Cobra Jety i inne bzdety… było tego. Nie będę was zanudzał opcjami skrzyni biegów. Ważne, żeby wiedzieć, że w przeciwieństwie do Mustangów – ŻADEN COUGAR NIGDY NIE MIAŁ V6. Najbiedniejszą opcją było V8 o mocy 200 koni mechanicznych, potem już się skakało z gaźników, po big blocki. GT pakiet miał wysoki stopień kompresji, przez co wymagał droższego paliwa. Zawieszenie dalej bazowało na Mustangu, ale było bardziej dopracowane i do GT wersji – usztywnione. W 1968 dochodziły nowe silniki od Forda. Dyferencjał robił robotę a już wersje z big blockiem, to były pancerne. Już z 1967 rokiem można było mieć szperę za dopłatą i to była najpopularniejsza opcja. Standardem hamulców w USA były bębny na wszystkich kołach. Można i tak, ale za dopłatą można i tarcze z przodu. A hamować dało się osobno tyłem, lub przodem, bo wszystkie były niezależne.
1967 Mercury Cougar
GT-E w tym roku dostało wlot na masce typu „atrapović”, hydrauliczne hamulce tarczowe i właśnie te większe silniki, bo Cougar przyjmował duży ciężar na przód auta, przez co cierpiał na przyspieszeniu. Wszystkie dostępne V8 były znane z mocy i świetnie przyjmowały wszelkie machinacje a silnik można zastąpić nawet dziś, bo Ford oferuje nowe V8 różnych pojemności do klasycznych Cougarów. Także można mieć muscle car Mercury z lat 60-tych z przebiegiem mniej niż 50k – bo ma nówka sztuka V8 i to od producenta, czyli pół-oryginalny!
W 1969 roku do gamy modeli Forda dołączył Cougar w wersji ze składanym dachem. ’69 był większy, szerszy i cięższy a wersje GT-E i Gurney (BTW. Dan Gurney odszedł do Plymoutha) nie były już dostępne… ale zastąpił je Cougar Eliminator z bogactwem silników – taki np. 5-litrowym Boss V8 z serii Trans-Am, albo 428 Cobra Jet, które można było nabyć z/lub bez wykurwionego kolektora dolotu na masce – już z fabryki. Co prawda, bazowe 290 koni z Boss V8 średnio sobie radziło z takim ciężarem, ale Cobra Jet w pełni wykorzystywała długi rozstaw osi auta. Cougar z każdym rokiem nieco zwiększał swe rozmiary i był cięższy od Mustanga – miał więc lepszą przyczepność na starcie a czasy na 1/4 mili były porównywalne. 428 miał 5.6 sekundy do setki a ćwierć mili robił w 14s. Do tego sprzedawcy oferowali wszelakiej maści ulepszacze jak nowe głowice, zestawy poczwórnych gaźników, nawet Weberów. Nic nie trzeba było szukać u Rumuna na targu, bo wszystko można było dostać na jednej fakturze razem z autem – od tego samego człowieka, co ci je sprzedał w salonie. Cały tuning mógł się odbyć na pasujących częściach – wszystkich ze znaczkiem Mercury.
Jak co roku – Cougar rośnie parę centymetrów i teraz, w 1970 roku, 300-konne 5.8 litra to jest standard. Do tego można było sobie zażyczyć 330 koni w Cobra Jetcie, albo nawet i 375KM. Mimo wszystkich opcji konfiguracji swojego modelu – sprzedaż stale malała i był to zmierzch pierwszej generacji Mercury Cougara. W rok potem miał się pojawić nowy Mustang, więc i Cougar doczeka się gruntownej modernizacji.
Ja ten okres narazie pominę – może kiedyś do niego wrócę, a narazie podsumuję nieco „tę właściwą” wersję Mercury. To nie był jedyny model nazwany po sierściu. Mercury sprzedawało już Bobcaty, był Lynx i Sable – ale to Cougar zyskał sobie miano „pluszowego (miętkiego) pony cara”. Magazyn Motor Trend przyznał mu tytuł Auta Roku ’79 – jako pierwsze auto tej marki i to od razu w momencie, gdy się pojawił. Był doskonałym pojazdem – solidnym, oferującym balans między komfortem a osiągami. Budował charakter rywalizując w serii Trans-Am w rękach Dana Gurneya i przegrywając walkę o mistrzostwo (względem Forda, więc co to za porażka?) zaledwie 2 punktami. W NASCAR dominował – nawet po przerzuceniu się na platformę Thunderbirda – klasyczne już wtedy Cougary w na starej ramie wygrywały raz za razem aż homologacja wygasła z sezonem 1980. Dopiero wtedy na zawody wysyłano T-Birdy. Późniejsze generacje będą jeździć jeszcze w IMSA GTO w latach ’89-’90 i w obu zniszczą – podnosząc serię zwycięstw teamu Lincoln-Mercury do 7 lat z rzędu. Charakteru dodawały mu liczne opcje tuningu dostępne wszystkim klientom wprost z fabryki. Dzisiaj…
… Dzisiaj Mustang jest jedynym solidnym coupe ze stajni Forda. Mercury poszedł do piachu, więc i Cougar poszedł do piachu – w sumie Cougar zdechł na dobre 10 lat zanim Ford ukręcił łeb sekcji Mercury. Tak więc – jeśli chiałbyś autko w coupecie ze znaczkiem Forda… i nie zapłacić za nie 2 dużych baniek – tylko Mustang. A co by było, gdyby w salonach dalej można było kupić kulturnego pluszaka? A możliwe, że to: Abimelec Design wrzucił w internet rendery nowego Mercury Cougara na bazie obecnego na rynku Fastbacka i nie można powiedzieć, że wygląda to źle. Budę napędza 3.5l EcoBoost V6, więc różnił by się od Mustanga nie tylko opakowaniem. Pakiet z Raptora wyciąga 450 koni i prawie 700 momentu i auto nie ma nic wspólnego z ostatnią generacją przednionapędowców. Niestety – nie doczekamy się. A przyszłość samego modelu Mustang również nie wygląda zbyt ciekawie.
Krzysztof Wilk Na podstawie: motor1.com | hemmings.com | YT: West Coast Classic Cougar | musclecarclub.com | automobile.fandom.com | wikipedia.org